Plemiona zamieszkujące Etiopię tworzą największy w Afryce skansen ludów pierwotnych. Żyją dziś, jak przed tysiącami lat. Część z nich jest na etapie Egiptu sprzed wybuchu cywilizacji doliny Nilu.
Najmniejsze z plemion liczą ledwie kilkuset mieszkańców, największe kilkadziesiąt tysięcy. Granice kulturowe i językowe między nimi ciągle są bardzo wyraźne. Mimo tego, że często wsie leżą tuż obok siebie nie widać między nimi większych wzajemnych wpływów. Bywa, że przejeżdżając kilkanaście kilometrów znajdujemy inaczej zbudowane domy, inne uprawy, odmienne stroje i zupełnie inny język.
Kanon piękna
Ogromne wrażenie wywiera spotkanie z ludźmi z plemienia Mursi. Kobiecie wchodzącej w wiek dorosły nacina się dolną wargę, w którą następnie wkładany jest gliniany krążek. Stopniowo zmienia się krążki na coraz większe. Najbardziej okazałe mają średnicę ok. 30 cm. Nas to szokuje, ale dla miejscowych, im większy krążek, tym bardziej atrakcyjna kobieta. Nie mamy pewności co do źródeł tak przedziwnego obyczaju. Powodów możemy się tylko domyślać. Pojawiają się różne interpretacje. Wśród nich i taka, że krążki miały znaczenie magiczne – zabezpieczały kobiety przed wniknięciem w ich ciała złych duchów. Część badaczy jest zdania, że mógł się on narodzić jako zabezpieczenie przed łowcami niewolników. Dziewczęta z plemienia Mursi celowo oszpecały się aby uniknąć losu innych etiopskich kobiet, które ze względu na swoją urodę porywane były do haremów. W ten sposób to, co kiedyś mogło szpecić, dziś stało się kanonem piękna.
Pieniądze
Aby wjechać do wsi Mursi trzeba wnieść opłatę na rzecz ich społeczności. Mursi będący wizytówką naturalnych plemion Afryki, szybko poznali swoją wartość. Wiedzą, że są bardzo atrakcyjni. Podróżnicy i turyści z całego świata ciągną tu by zrobić wymarzone zdjęcie. Każdy che mieć fotografię z kobietą ozdobioną glinianym krążkiem.
Dojeżdżamy do wsi i wysiadamy z samochodów. Jeszcze nie zamknąłem za sobą drzwi,
gdy już otoczył mnie rój wymalowanych i przedziwnie ozdobionych półnagich ludzi. Chcą być fotografowani. Napraszają się. Odpłatnie oczywiście. Liczą każdą fotografowaną osobę. Płacisz za tyle osób, ile znalazło się w kadrze. Nawet jeśli stało się to przez przypadek. Nawet jeśli zdjęcie nie wyszło i chciałbyś je skasować. Należności nie da się anulować. Nad porządkiem czuwa staruszka siedząca na dachu jednej z chatek. Z góry wszystko widzi. Nic nie zakombinujesz. Musisz płacić.
Tu działa argument siły. I strach. Mężczyźni Mursi są rośli i silni. Uzbrojeni w noże i kałasznikowy wyglądają groźnie. To oni dyktują warunki. Jeśli ktoś chce odwiedzić ich wieś, to musi je zaakceptować. Filozofii i dywagacji tu nie ma. To jeszcze nie ten etap rozwoju cywilizacji.
W tych okolicznościach zrobienie naturalnego, nie pozowanego ujęcia, jest prawie niemożliwe. Trzeba pobyć tu nieco dłużej, przetrzymać pierwszy atak, wydać sporo birów, a potem porozmawiać, spróbować przyzwyczaić ich do siebie i do aparatu.
Problemem są też drobne nominały. Najbardziej pożądane są banknoty o nominale 1 bira. Dlatego przed wycieczką w te rejony całe grupy turystów odwiedzają etiopskie banki. Najlepiej jeśli są to nowiutkie banknoty – te Mursi przyjmują najchętniej.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys.