Spotkamy też formę zapisu yndżera lub injera.
Przez polskich turystów nazywany bywa mokrą ścierą. Bo tak wygląda. Nieciekawie, raczej odpychająco. Przygotowuje się ją ze sfermentowanego ciasta i piecze w glinianym naczyniu zamkniętym od góry stożkowatą przykrywką. Upieczona indżera przypomina gruby naleśnik, jest mokrawa i lekko kwaśna. Z jednej strony gładka, z drugiej porowata, można ją pomylić z wywróconym na lewą stronę krowim żołądkiem.
Obcokrajowcom może się dziwnie kojarzyć, ale dla tubylców jest podstawowym produktem spożywczym. Podaje się ją o każdej porze dnia, jest podstawą śniadania, obiadu i kolacji. Je się ją z różnego rodzaju sosami. Mogą być jarskie (w Etiopii częste są ścisłe posty) z dodatkiem kawałków mięsa lub jajek.
Bywa, że w restauracjach nie dostaniemy niczego poza nią. Podróżnicy uprawiający tramping są na nią skazani. W droższych, przeznaczonych dla obcokrajowców restauracjach, szczególnie tych hotelowych, znajdziemy też i inne potrawy.
Kwaśny i mokry placek smakuje tak sobie. Trzeba mocno wyrobionego smaku by go docenić. Ale sosy i farsze podawane do indżery są bardzo smaczne. Taki zestaw wygląda apetycznie, jest kolorowy i zachęcający do spożycia. Tradycyjnie serwowana jest w słomianym półmisku przypominającym kosz.
Indżerę je się rękoma, bez żadnych sztućców. Koniecznie prawą dłonią (lewa służy do załatwiania potrzeb fizjologicznych) odrywamy kawałek placka, formujemy z niego coś w rodzaju łyżki i czymś takim zaczerpujemy sosu. Łowimy w ten sposób kawałki mięsa, warzyw i jajek.
Zbożem, z którego robi się indżerę jest teff (Eragrostis abyssinica). Po polsku zwany trawą abisyńską. To gatunek endemiczny, rosnący tylko w tej części świata. Ma wąskie, trawiaste łodyżki, a ziarno jest drobne, przypomina bardziej mak niż pszenicę czy żyto.
Nie ma Etiopii bez indżery! Jeśli ktoś jeśli nie spróbował, to tak jakby nigdy tam nie był.
Więcej na ten temat w artykule „Kuchnia Etiopii”.
Tekst: Krzysztof Matys.